Archiwa blogu

Bednarka wywiad dla Panoramy – Londyn

Poniższy tekst pochodzi ze strony www.polishexpress.co.uk a właścicielem praw autorskich do artykułu są opiekunowie portalu. Autor: Anna Marszałek.

Przywieziesz nam w październiku trochę muzycznego słońca do deszczowego Londynu?
W Polsce mieliśmy szczęście cieszyć się piękną słoneczną pogodą latem, dlatego naładowani dobrą energią przywieziemy słońce w pozytywnych dźwiękach (uśmiech).

To będzie Twoja pierwsza wizyta w Londynie?
Od kiedy pamiętam, zawsze chciałem zwiedzić Londyn i wyrwać się choć na chwilę z Polski. Udało mi się to zrobić 2 lata temu. Byłem w Londynie niestety tylko przez 3 dni, ale zdążyłem się nim troszkę nacieszyć. Podróże rozwijają i dają mnóstwo radości. Cieszę się, że tym razem będę mógł zagrać koncert dla „swoich” ludzi.

Twoja kariera od chwili pojawienia się w 2010 r. w programie „Mam Talent” nabrała niezwykłego tempa. Nagrałeś od tego czasu już 3 płyty, a każda z nich otrzymała znakomite recenzje oraz wyróżnienia. Jakie są teraz Twoje plany zawodowe? Będziesz konsekwentny, jeśli chodzi o rodzaj wykonywanej przez Ciebie muzyki?
Z dnia na dzień nabieram coraz więcej doświadczeń – tych muzycznych, jak i życiowych. Czuję, że dar, jaki dostałem od losu, czyli miłość do muzyki, chce być konsekwentnie realizowany, nie tylko w muzyce reggae, którą kocham. Uwielbiam zaskakiwać swoich fanów, dlatego nie będę się bał eksperymentować.

Muzyka reggae niejako jest swoistą filozofią życia, daje poczucie szczęścia i spełnienia wielu ludziom. Kiedy dokładnie pojawiła się ona w Twoim życiu? A może od zawsze „grała Ci w duszy”?
Muzykę reggae poznałem w wieku 15 lat. Bardzo mi pomogła w momencie, gdy moje życie przez chwilę straciło kolory. Nie miałem motywacji do działania, nie zdawałem sobie wtedy sprawy, jak wielkim skarbem są moi bliscy i talent, w który zawsze wierzyli. Reggae nauczyło mnie spełniać marzenia, zaczynając od tych najmniejszych, którymi były nasze pierwsze koncerty, po te największe, którym okazała się podróż na Jamajkę, wraz z możliwością pracowania w legendarnym studio Boba Marleya „Tuff Gong”, z muzykami Shaggy’ego i samego Boba.

Dzięki Tobie reggae odżyło w Polsce. Koncertujesz po całym kraju, Twoje kawałki są grane w rozgłośniach radiowych. Mnóstwo ludzi, także polskich emigrantów, czerpie z Twojej muzyki pozytywną energię. Słyszałam nawet, że niektórym pomaga wyjść z depresji. Jak się z tym czujesz? Twoja twórczość to jakiś rodzaj misji?
Trudno opisać słowami radość, która towarzyszy mi podczas każdego koncertu, przy każdym sukcesie. Na początku trudno mi było się przyzwyczaić, że moje piosenki walczą o wysokie miejsca w rozgłośniach radiowych. Jak dobrze wiecie, reggae nie było popularne w Polsce. Wiem, że zawdzięczam to moim przyjaciołom i przede wszystkim fanom, którzy zostali ze mną na dobre i złe. Chciałbym, żeby czerpali z pięknego przekazu, który niesie ten gatunek muzyczny.

Koncertując, zwiedzasz świat – czy spotkałeś może miejsce, które tak Cię zauroczyło, że pomyślałeś: „tutaj mógłbym zamieszkać”?

Jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałem, była jedna z dzikich plaż na Jamajce, jednak wiem, że nigdy nie wyprowadzę się z moich rodzinnych Lipek (mała miejscowość między Wrocławiem a Opolem – przyp. red.). Mam tu swoje energetyczne akumulatory, którymi są prawdziwi przyjaciele i rodzinka (uśmiech).

Kto najbardziej Cię inspiruje z obecnie tworzących muzyków?
Aktualnie odciąłem się od inspiracji muzycznych ze względu na to, że zrobiłem za dużo podkładów, do których nie mam tekstu. Teraz zająłem się zbieraniem doświadczeń płynących z rozmów z ludźmi, obserwacji codziennych sytuacji, własnych przeżyć.

A jaki jest Kamil Bednarek prywatnie? Cały swój wolny czas poświęcasz muzyce, czy może znajdujesz chwilę na inne hobby, pasje?
Może będzie wam w to trudno uwierzyć, ale nawet gdy wracam z trasy, z zajawką pracuję nad kolejnymi utworami. Grając masę koncertów każdego miesiąca, praca nad nimi daje mi świeżość i radość, bo nie mogę się doczekać każdego nowego utworu. Moja drugą pasją jest motoryzacja. Myślę, że każdy facet lubi ryk silników (śmiech).

W wielu wywiadach podkreślasz, że w Twoim życiu ważna jest rodzina i przyjaciele, co zresztą wyraźnie słychać np. w utworze „Szukając szczęścia”, który wykonałeś razem z Mesajahem. Czy uważasz, że w tych czasach, kiedy większość ludzi skupia się na sprawach materialnych, przyjaźń wciąż jest najważniejsza?
Niestety w świecie show biznesu, jak i w zwykłym codziennym życiu ludzie zatraceni w pędzie po materialne rzeczy zaniedbują ważne wartości, które dają o wiele więcej radości. Mało ludzi zdaje sobie sprawę, że najgorszą sytuacją dla każdego człowieka jest samotność. Ulice są pełne ludzi, którzy nonstop gdzieś biegną, nie zauważając, że czas ucieka jak piasek przez palce. Zanim zdążysz się zorientować, zdajesz sobie sprawę, że to za czym goniłeś, nie ma żadnej wartości, a moim zdaniem to miłość, przyjaźń, wdzięczność i wspomnienia, dla których powinniśmy żyć, dają nam największą siłę.

Jak sądzisz, dlaczego tak wielu ludzi kocha Twoją muzykę i tak licznie przychodzi na koncerty? Czy jesteś świadom magii, jaką udaje Ci się stworzyć zarówno na swoich płytach, jak i podczas występów na żywo? Przygotowując się do tego wywiadu, dowiedziałam się, że kiedy raz zobaczy się Twój występ, od razu ma się ochotę wybrać na kolejny.
To trudne pytanie… Szczerze mówiąc, nie wiem, jak to się dzieje. Ja jestem zakochany w energii, którą dają mi ludzie. Nie wiem, jak opisać wybuch euforii i nagły przypływ sił, które płyną z uśmiechów i wiary ludzi. Myślę, że to pytanie najlepiej zadać moim fanom. Ja niestety nie potrafię na nie odpowiedzieć.

Wziąłeś udział w programie „Bitwa na głosy”, gdzie poprowadziłeś swoją drużynę prosto do zwycięstwa. Zagrałeś w reklamie jednego z operatorów sieci komórkowych. Masz więc obycie nie tylko na scenie, ale także przed kamerą. Czy gdyby pojawiła się propozycja zagrania np. w filmie, rozważyłbyś ją?
Rola w filmie byłaby dla mnie ogromnym wyzwaniem. Nie wiem, czy wytrzymałbym na planie filmowym tyle godzin, bo nawet przy nagrywaniu teledysków szybko się nudzę i nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu. Gdyby ta rola polegała na graniu jam session, to pewnie byśmy mogli nagrać kilka części tego filmu (śmiech).

A jak wyobrażasz sobie siebie za 10 lat? Dalej na scenie, czy może planujesz nas czymś jeszcze zaskoczyć?

Szczerze mówiąc, aż sam się boję, co jeszcze przyniesie mi los. Spełniłem największe marzenia, mam swoich fanów, jestem szczęśliwy, że jestem zdrowy i mam wokół siebie bliskich ludzi, którzy są moją siłą, a całe swoje życie chciałbym poświęcić muzyce. Czuję, że jestem po to, by dawać ludziom nadzieję, że nawet nie mając nic, dzięki ludziom, których się kocha i silnej wierze, można osiągnąć każdy cel. Pod warunkiem, że zaczyna się małymi krokami, z pokorą i cierpliwością.

Chociaż robisz wspaniałą karierę, to jednak zapewne Twoja popularność odbija się na Twoim życiu prywatnym. Jak sobie z tym radzisz? Gdzie lubisz się zaszyć przed całym światem?
Tutaj też Was nie zaskoczę. Po całym hałasie i masie pokonanych kilometrów zawsze, ale to zawsze tęsknię za moim domem w Lipkach. Tam, kiedy tylko mogę, znajduję swoją „ciszę” i oczywiście wcinam pyszne obiadki mamy (uśmiech).

Niewiele można się o Tobie dowiedzieć z internetu, gdyż dobrze chronisz swoją prywatność. Wiele jednak dziewczyn zakochanych w twojej muzyce jest ciekawa, czy jest w Twoim życiu obecnie jakaś kobieta. Może uchylisz nam rąbka tajemnicy?
Wybaczcie, ale to pytanie nie dotyczy muzyki (śmiech).

Jakie są twoje oczekiwania odnośnie koncertu w Londynie? Tutaj pogoda bywa kapryśna, a twoja muzyka to przede wszystkim słonce i mnóstwo radości.
Na szczęście koncert gramy w klubie, więc słońce będzie płynęło z radości ludzi, no i oczywiście z muzyki, która będzie wprowadzać ich w pozytywne wibracje.

I na koniec. Czy jest coś, co chciałbyś przekazać swoim fanom z UK przed Twoim koncertem?
Nawet nie wiecie, jak nie mogę się doczekać tych koncertów. Zdaję sobie sprawę, że wielu z was tęskni za domem i mimo braku perspektyw, Polska to nasza ojczyzna, którą nosimy gdzieś głęboko w serduchu. Chcę wam dać jak najwięcej dobrej energii, którą nazbierałem od Polaków, grając tu już 3 lata, praktycznie bez przerwy. Przygotujcie się na zakwasy i radzę sobie wziąć wolne następnego dnia (śmiech). Do zobaczenia kochani! Big up!!!!

Dziękujemy za wywiad i życzmy samych słonecznych inspiracji w muzyce!
Rozmawiała Anna Marszałek

Wywiad dla Interia.pl

Niedawno Kamil udzielił wywiadu dla Interii. Poniżej odnośniki do odsłuchów rozmowy:

wywiady

Kamil Bednarek: Prywatności już nie odzyskam
Kamil Bednarek: Śpiewam o swoich przeżyciach
Kamil Bednarek i jego misja
Kamil Bednarek o poszukiwaniach własnego stylu

Wywiad po koncercie w Żurominie

Poniższy tekst pochodzi ze strony www.kurierzurominski.pl a właścicielem praw autorskich do artykułu są opiekunowie portalu. Autor: Adam Ejnik.

 

Bednarek nie jest gwiazdą

Adam Ejnik: Wyczerpany?

Kamil Bednarek: Tak. Jak widać. Daję z siebie wszystko podczas koncertu. Potem muszę wyjść jeszcze do swoich fanów. To mój obowiązek, ale i ogromna przyjemność. Dziś dość długo rozdawałem autografy, a później jeszcze te sesje zdjęciowe. (śmiech)

AE: Jesteś gwiazdą?

KB: Nie, nie, nie. Nie lubię tego słowa. Może lepiej brzmi, że jestem popularny. Tak. Jestem popularny. Mam swój czas. On jest teraz i nie wiem, jak długo będzie trwał, ale zrobię wszystko, żeby moje śpiewania i muzyka podobały się jak najdłużej.

AE: Widzę, że nie jest łatwo być gwiazdą… to znaczy popularnym. Ledwie się wyrwałeś z objęć swoich wielbicielek.

KB: Bez przesady. To całkiem miłe. To są moi fani. Przychodzą, żeby mnie posłuchać. Ja jestem dla nich. Takie role przybraliśmy. Świadomie. Nawzajem sobie dajemy pozytywną energię. Nakręcamy się. Oni mnie kochają, a ja kocham ich. A z tym uwielbieniem, to chyba tak do końca nie jest…

AE: Jest, jest. Dziewczyny prawie mdleją. Są zakochane. Jak sobie z tym radzisz?

KB: Nie zapobiegam (śmiech). Nie uciekam. To jest taka miłość sceniczna, platoniczna. Ja też kocham swoich fanów.

Kilka godzin wcześniej Kamil Bednarek kręcił się po korytarzu w wielkim kapturze. Zajrzał na chwilę do sali kinowej. Z ciekawości… zobaczyć ilu widzów, jak prezentuje się na scenie Ruch Wolnych Myśli zespół, który supportował Bednarka. Fanki poznały go natychmiast. Zaczęły piszczeć. Musiał wyjść z sali.

Na „Mam talent” wyciągnęli mnie z łóżka

AE: Na drabinę popularności wspiąłeś się dzięki telewizji.

KB: Tak. Nie będę ukrywał, że rozgłos zyskałem dzięki programowi „Mam talent”. Pewnie bez tego programu byśmy grali do dziś, ale nie bylibyśmy tak popularni. To jest siła telewizji.

AE: Mimo że „Mam talent” nie wygrałeś…

KB: Z jednej strony nie wygrałem. Byłem drugi. Nie otrzymałem głównej nagrody, ale z drugiej strony wygrałem: jeżdżę po Polsce, gram dziesiątki koncertów, na których wypełnione są sale. Gdyby nie „Mam talent”, dziś pewnie byśmy nie rozmawiali.

AE: Nie rozmawialibyśmy również, gdyby nie twoi przyjaciele. Ponoć na casting do „Mam talent” wyciągali cię siłą z łóżka?
KB: (śmiech) To prawda. Byłem wtedy po fajnej imprezie. No i nie wstałem na czas. Dobrze, że po mnie przyjechali. Dziękuję wam, przyjaciele. Naprawdę, niewiele wtedy brakowało, żebyśmy nie dojechali do Wrocka na casting.

AE: Miło wspominasz te chwile z programu tv?

KB: Tak. To była prawdziwa, czarująca przygoda. Nagle zacząłem być w jakimś innym wymiarze, który do tej pory był nieosiągalny. Ale był to też świat, w którym czaiły się ze wszystkich stron demony.

AE:???

KB: Nie masz pojęcia, ile wilków osaczało nas w tym czasie. Ilu fałszywych, ile zwodniczych propozycji otrzymywaliśmy. Na szczęście mam menadżerów, którzy są moimi przyjaciółmi. Tu uniknąłem rafy i mielizny. To są ludzie, na których zawsze można liczyć. Którzy doradzą i pomogą. Jestem szczęściarzem…

Nie schowa mnie mój kaptur

AE: Czy sława to szczęście?

KB: Nie tylko. Jest też coś, za czym tęsknię, a co na tę chwilę straciłem. Jest to prywatność. Stałem się osobą publiczną i… trach, nagle wokół pojawili się ludzie, którzy poznają mnie na ulicy, pokazują palcami. Straciłem anonimowość. Trudno mi przejść po cichu ulicą. Nie mogę wszędzie chować się pod swój kaptur.

Gdy już skończyliśmy naszą rozmowę, do Żuromińskiego Centrum Kultury przyniesiono pizzę. Kamil Bednarek urwał jej kawał i zajadał się. „Muszę to sfotografować” – pomyślałem. Spojrzał tylko i z uśmiechem powiedział „Chyba zasłużyłem na 5 minut prywatności”. Jednak do prawdziwych walk doszło przed budynkiem. Kiedy trafił tam dostawca pizzy, znalazło się wiele amatorek, żeby go wyręczyć i samemu dostarczyć pizzę do Bednarka. Ponoć dostawca był nieugięty.


AE: Jesteś innym człowiekiem niż Bednarek sprzed „Mam talent”?

KB: Z pewnością. Jestem starszy i bardziej doświadczony. Ten dwuletni okres to dla mnie największa lekcja, jaką od życia otrzymałem. Ale z drugiej strony, nie zadzieram nosa. Jestem ciągle chłopakiem z Lipek i nie zamierzam gwiazdorzyć. Nic mnie bardziej nie denerwuje, jak pogarda dla drugiego człowieka, której wkoło jest pełno. Mam nadzieję, że tak również sądzą wszyscy, którzy byli ze mną przed „Mam talent”. Jestem Kamil Bednarek, który śpiewa o tym, jaki jest i o tym, jaki mógłby być świat.

Najważniejsi są ludzie

AE: Uniknąłeś sodówy?
KB: Mam 21 lat. Wokół pełno pokus, przed którymi trudno się uchronić. Pojawiły się pieniądze, a ja nie wywodzę się z rodziny bogatej. W takich momentach dobrze mieć przy sobie zaufanych ludzi. Ja ich miałem. Miałem przyjaciół, najbliższych. Jeśli się zmieniłem przez ten okres, to na pewno na lepsze. Może jestem kapryśny. Lubię spać i nie chce mi się rano wstawać. Ale profesjonalizmu uczą mnie przyjaciele. Coraz więcej od siebie wymagam. Obiecuję, woda sodowa nie uderzy mi do głowy.

AE: Profesjonalizm to pieniądze. Nie ukrywajmy, pojawiły się w twoim życiu. Grasz dla pieniędzy?

KB: Nie! Gram dla muzyki, gram dla ludzi, gram z miłości do tej muzyki. Pieniądze to przyjemny dodatek. Gdyby ich nie było, to też bym śpiewał. Nasze granie to nie tylko komercja, chociaż tej nie można uniknąć. Moim celem nie jest sława. Celem jest muzyka. Zobacz, że ja zamiast występować w telewizji, jeżdżę i koncertuję. My się rozwijamy. Ja się rozwijam muzycznie i uczę.
I tak naprawdę nie chcę grać dwa, trzy lata, nachapać się siana i przestać. Zależy mi na czymś zupełnie innym, chcę zbudować fundament, chcę, żeby pojawili się ludzie, którzy będą czekali na moją płytę ze względu na muzykę, jaka się na niej pojawi.
W reggae nie chodzi o wiek

AE: I nie przeszkadza Ci że pod sceną same nastolatki?

KB: Nieprawda. Wystarczy spojrzeć na dzisiejszy koncert. Pełen przedział wiekowy i nastolatki, i ludzie dojrzali, a i widziałem takich bardziej zaangażowanych wiekowo. Co prawda ci ostatni nie szaleli pod sceną, ale tu byli. Słuchali muzyki reggae.

W reggae naprawdę nie chodzi o wiek. Nie jest ważne, ile się ma lat. Tu słucha się sercem. Mam nadzieję, że ludzie nie przychodzą na Bednarka z telewizji, a po to, by posłuchać dobrej muzyki.

AE: Kamil Bednarek, chłopak z Lipek. Z miejscowości, która jest mniejsza nawet od naszego Żuromina. Niech Kamil Bednarek powie czytelnikom z Żuromina, Bieżunia, Kuczborka, Lubowidza, Lutocina, Siemiątkowa i z wielu jeszcze mniejszych miejscowości, jak stać się popularnym?

KB: Tak, jestem z Lipek, małej miejscowości cichej i spokojnej. U nas żyją ludzie skromni, jest ładnie. Wokół same lasy i łąki. Mamy tu ciszę i spokój. Moich Lipek za nic nikomu nie oddam. Ale ja chłopak z Lipek gotowej recepty na sukces nie mam. I nikomu takiej nie dam. jedno jest ważne: miejcie pasje. I to nieważne, czy jest to śpiewanie, czy granie, czy robienie zdjęć czy malowanie.
Żeby osiągnąć sukces, trzeba mieć coś, co się kocha. Po drugie wreszcie: pielęgnujcie swoje pasje. Pasja niepielęgnowana umiera. Dbajcie o nią codziennym pochylaniem się nad nią, codzienną pracą nad jej doskonaleniem. Później już pewnie dużo zależy od szczęścia. Czy na naszej drodze znajdą się właściwi ludzie, których obecność będzie sprzyjać zdobywaniu popularności. Oczywiście szczęściu należy pomóc. Pokazujcie wytwór swojej pasji. Naszą miłość pokażmy innym. Ja mam pasję – muzyka reggae. Kocham ją i udało mi się ją pokazać światu. Została dostrzeżona. Ot cała tajemnica mojej popularności.

AE: No to jeszcze poprosiłbym o poradę dla mam i babć i gospodyń. Poradę kulinarną. Co trzeba jadać, żeby tak ja ty dziś skakać przez trzy godziny po scenie.

Bednarek zrobił w kinie show. Skakał, krzyczał, bawił się, a z nim publiczność. Takiego spektaklu chyba u nas jeszcze nie było.

KB: (śmiech) Dobre. Ja kocham tradycyjne jedzenie. To przygotowane przez mamę, przez babcię. Uwielbiam kluski śląskie, kurczaka. Jem wszystko. No prawie wszystko. Nie ma jak to jedzenie domowe, regionalne. Odżywiajcie się zdrowo i bądźcie silni. Pozdrawiam wszystkich Czytelników Kuriera.

Wyszedł, mówił jeszcze, że Żuromina dobrze nie widział, bo jak tu wjechali to spał. Dla niego Żuromin, to wnętrze Żuromińskiego Centrum Kultury i entuzjastyczni fani. Nie obiecywał, że jeszcze przyjedzie. Ale kto wie? Może już w Dni Żuromina. Wróble tak ćwierkały.

Rozmawiał Adam Ejnik

„Nie jestem Adamem Mickiewiczem” – wywiad dla Onet.pl

Poniższy tekst pochodzi ze strony www.muzyka.onet.pl a właścicielem praw autorskich do artykułu są opiekunowie portalu. Autor: Bartosz Sadulski.

 

Cały czas żyjesz w Lipkach?

Ogólnie rzecz biorąc mieszkamy z zespołem w Polsce, bo teraz bardzo dużo jeździmy. Kiedy nie jestem w trasie mieszkam w Lipkach, bo tam jest mój dom, tam mam swoich przyjaciół. Tak jestem zakochany w tej miejscowości że nie wyobrażam sobie, żeby mieszkać gdzie indziej. Na pewno w przyszłości chciałbym tam zostać i może postawić własne studio. W Lipkach jest miejsce, gdzie się mogę wyciszyć i myśleć o tym, jaki byłem i jaki jestem.

Ciągle mieszkasz z rodzicami?

Pewnie, obiadki u mamy są najlepsze. W trasie zawsze narzekam na jedzenie i porównuje je do domowych obiadów.

Ludzie znają cię już na tyle, że możesz spokojnie wyjść na piwo ze znajomymi?

Szczerze mówiąc to nie do końca. Wielu znajomych zmieniło się bardziej niż ja. Wiadomo – długo się nie widzieliśmy, nie gadaliśmy, pojawiły się jakieś dziwne plotki na mój temat, i kiedy ich spotykam i się z nimi witam to są zaskoczeni, że to robię. Większość ludzi w Brzegu znała mnie wcześniej, ale kiedy wychodzę na miasto zupełnie nie widzę swoich znajomych. Wszyscy gdzieś powyjeżdżali.

Myślisz o tym, żeby zrobić jakieś studia, związane np. z produkcją muzyczną?

Tak. Bardzo bym chciał pójść na inżynierię dźwięku, ale z tego co wiem to bardzo trudny kierunek. Jeżeli miałbym się temu poświęcić, to musiałbym na chwilę odstawić muzykę, bo nie wiem czy jest sens robić coś na pół gwizdka. Teraz mam ogromną szansę, a z pięciu minut może się zrobić dobra godzina. Ludzie ciągle przychodzą na koncerty, nadal we mnie wierzą. Wyszła nowa płyta. Nie mogę tego zostawić.

Co by było gdyby nie twój nagły sukces? Naprawdę poszedłbyś do wojska?

Cały czas o tym myślę. Może nie codziennie, ale często zastanawiam się, co by było gdyby. Na pewno gdybym nie spróbował, nie siedziałbym tutaj teraz z tobą, nie spełniłbym swoich marzeń. Jestem pewien, że bym grał muzykę. W tym kraju jest tak, że czegokolwiek by się nie robiło trzeba się zmagać z trudnościami. Bycie artystą, który z dnia na dzień staje się osobą publiczną jest bardzo trudne. Mam 21 lat i powinienem być na studiach i cieszyć się młodością. Przeszedłem szybki kurs dojrzewania. Jednak cieszę się, bo do życia podchodziłem zawsze spontanicznie. Zdecydowałem się na udział w „Mam talent” i okazało się, że można utrzymać się z tego, co się lubi. Warto rozwijać swoją pasję, bo inaczej często kończy się to tak, że ludzie chodzą do pracy, której po prostu nie lubią. Jak nie masz swojego „konika”, do którego możesz uciec, to jesteś bardzo smutnym człowiekiem.

Skąd w ogóle wziął się pomysł z wojskiem?

To mój wujek pułkownik nakręcił dwa lata temu. Bardziej chodziło o konkretny zawód, który zapewni bezpieczeństwo. Myślałem, że wojsko sprawi, iż nie będę się bał kolejnych dni mojego życia. Jakbym już poszedł do wojska, to pewnie bym grał w kapeli wojskowej, a nie siedział w okopach. Musiałbym dready ścinać, więc raczej nie. Na szczęście ktoś na górze chyba mnie lubi i ciągle mi podsuwa zadania, które staram się wypełniać.

Co jest teraz twoim celem?

Na razie nie chcę o tym głośno mówić, ale mam swoje marzenia. Nie chcę zapeszyć. Najpierw to zrobię, a później będę mówił.

Myślisz poważnie o karierze na Zachodzie?  

To jest bardzo fajne i chciałbym tego spróbować. Dlaczego? Bo brakuje mi czystej karty. Przyjeżdżam w dane miejsce, nikt mnie tam nie zna i zarażam ludzi swoją energią, tym co robię, a nie tym, że jestem Kamilem Bednarkiem, gwiazdą TVN-u. Ludzie poznając mnie, od razu mają jakieś wyobrażenie na mój temat z plotek i gazet, zarabiających na życiu osób publicznych. Trzeba uważać, zwłaszcza na ludzi. Zdarza się spotykać nieszczerych, widzących w człowieku tylko szansę na interes. Otaczam się raczej swoją ekipą, a między nimi czuję się najlepiej.

Miałeś moment, w którym czułeś się traktowany przez rynek przedmiotowo?

Nie, nigdy. Jestem otoczony bardzo fajnymi ludźmi, a mój management, to moi przyjaciele. W zespole panuje bardzo fajna atmosfera i nie wyobrażam sobie, by było inaczej. Trzeba być zgraną drużyną, a wtedy wszystko funkcjonuje jak należy. Czy jest dobrze czy źle, musimy się pilnować, żeby nikomu nie odbiło. W tym świecie łatwo jest zwariować…

Z tych marzeń o czystej karcie wziął się pomysł na start w brytyjskim „X-Factor”?

Kiedy pierwszy raz poszedłem do „Mam talent” byłem po prostu ciekaw, jak to wygląda. Potem poznałem to wszystko od środka, dwa lata w tym funkcjonowałem i wiele się nauczyłem. Przez przypadek byłem w Londynie ze znajomymi i oglądałem w telewizji „X-Factor”. Pomyślałem, że jeśli tam się ktoś wybije i coś osiągnie, to robi karierę na cały świat. Jak Leona Lewis. Dostałem się tam i zaprosili mnie do przyjazdu. Mieli problem, bo nie mogli nic ze mną zrobić, gdyż miałem już kontrakt płytowy tutaj na miejscu. Byli z tego powodu załamani, co z kolei było dla mnie bardzo miłe. Kiedy już ochłonąłem po tym i przemyślałem wszystko na spokojnie to stwierdziłem, że dobrze się stało. Gdybym miał totalnie stracić prywatność, to by było słabe. Jeśli już mam robić karierę za granicą, to moim marzeniem jest po prostu granie koncertów dla ludzi, którzy mnie nie znają i przekonywanie ich tym, co robię z zespołem na scenie. Jedyny koncert za granicą zagraliśmy na razie na Jamajce.

Ta podróż dużo ci dała, w sensie artystycznym i życiowym?

Zmieniła cały mój pogląd na muzykę. Tam jest bardzo ciężko, Jamajka to niebezpieczny i biedny kraj. Nie ma tam zupełnie perspektyw, mnóstwo ludzi ginie w napadach. Od razu naszły mnie myśli, jak dobrze jednak jest w Polsce, bo chociaż niektórzy nie mają nic, to i tak mają znacznie więcej, niż ludzie na Jamajce, którzy często marzą tylko o tym, żeby coś zjeść. Takie doświadczenie pomaga w otwarciu się na ludzi. Jamajka nauczyła mnie też uwalniania emocji na scenie. Nie wolno ich zatrzymywać dla siebie. Trzeba ją pokazywać. Jeśli masz energię – oddaj ją ludziom, a oni oddadzą ci jej jeszcze więcej. Kiedyś się tego wstydziłem, ukrywałem emocje, a teraz bardziej otwieram się dla ludzi.

Pod względem techniki śpiewu coś ci dało zobaczenie kolebki muzyki reggae?

Widziałem człowieka mającego prawie 70 lat, grającego z taką pasją, że nie mogłem w to uwierzyć. To był starszy, biedny człowiek, który wiele w życiu przegrał, ale nadal potrafi się nim cieszyć. To moje życiowe marzenie – nigdy nie stracić radości z tego, co robię.

A widzisz siebie w innym gatunku muzycznym niż reggae? 

Pewnie, że tak. Jestem otwarty na muzykę i zaczynałem śpiewać w zupełnie innych gatunkach. Zawsze lubiłem poezję śpiewaną. Teraz skupiłem się na muzyce reggae, ale razem z zespołem chcemy mieć swój styl. Nie musi to być reggae, rap, country czy pop. Bardzo bym chciał mieć oryginalne brzmienie, żeby można było po usłyszeniu kawałka od razu powiedzieć – to jest Bednarek.

W którym momencie i jak muzyka reggae do ciebie dotarła?

Słuchałem kiedyś dużo hip-hopu i w pewnym momencie straciłem radość życia. Kiedy miałem 15 lat zacząłem słuchać muzyki reggae i ona zmieniła moje podejście do świata. Odzyskałem radość, zacząłem grać i wszystko się dobrze ułożyło. Wiem, że dostałem wielką szansę i nie chcę jej zmarnować. Czuję się tym bardziej odpowiedzialny, bo wiem, że mojej muzyki słuchają młodzi ludzie. Chcę zostawić po sobie coś dobrego i pokazać, że nawet nie mając perspektyw można coś osiągnąć.

Na nowej płycie śpiewasz „nie chce wyjeżdżać stąd”, chodzi ci nie tylko o twoje Lipki, ale też bardziej ogólnie o Polskę? Lubisz Polskę?

Kocham ten kraj. Wiem, że to nie jest łatwe i że Polacy bywają trudni, ale Polska ma w sobie coś przyciągającego. Kocham wyzwania, a ten kraj je wciąż przede mną stawia. Im więcej pokonanych przeszkód, tym człowiek staje się silniejszy. Często chciałbym się poczuć na chwilę zwykłym szarym człowiekiem, którego nikt nie zna. Chciałbym być anonimowy. Ta piosenka może też być skierowana do ludzi, którzy wyjechali z Polski, żeby mogli godnie żyć. Można ten tekst różnie interpretować…

Wspominasz o anonimowości – nie możesz spokojnie wyjść na zakupy czy do knajpy?

Nie jest tak źle, chodzę normalnie do sklepu. Staram się nie uciekać od ludzi, przecież dla nich gram. Popadłbym w paranoję, gdybym musiał ich unikać. Zwerbalizowałem to sobie i teraz, kiedy gdzieś wychodzę i jestem rozpoznawany cieszę się tym, że ktoś docenia to, co robię. Nikt się ze mnie nie śmieje i nie wytyka mnie palcem, a to ważne. Ludzie podchodzą, chcą pogadać, niektórzy nawet się zwierzają. To miłe, że ludzie chcą rozmawiać o poważnych rzeczach z kimś, kto śpiewa piosenki na scenie.

Jacy ludzie przychodzą na twoje koncerty? Tylko piszczące dziewczyny?

Tych dziewczyn było bardzo dużo w zeszłym roku. Teraz ta publika mocno się zmieniła i dojrzewa razem ze mną. Dużo studentów przychodzi, ale też sporo osób ze swoimi dziećmi. Moja muzyka jest dla wszystkich, na koncertach zanika stereotyp, że reggae jest tylko dla pełnoletnich w dreadach. Staram się mówić i do młodych, którzy nie mają pewnych doświadczeń, więc trudno im wszystko zrozumieć, i do starszych, którzy już wiedzą, że życie w Polsce nie jest łatwe. Nie jestem Adamem Mickiewiczem, piszę proste teksty. Śpiewam dopiero cztery lata.

Czujesz się trochę ambasadorem muzyki reggae w Polsce?

Czuję się odpowiedzialny za popularyzację tej muzyki. Są tego plusy i minusy. Coś, co ulega modzie często jest deformowane. Nie chciałbym, żeby popularność tej muzyki ograniczyła się do noszenia trzech kolorków na plecaku i palenia zioła. Nie trzeba palić, żeby słuchać tej muzyki i nie trzeba być rastamanem.

Przed Star Guard Muffin byłeś w innych zespołach?

Wcześniej bardziej grywałem, niż śpiewałem. Byłem w zespole, który grał covery funkowe i nazywał się Funk You. Grałem tam na saksofonie. Bardzo lubiłem ten instrument.

Skończyłeś szkołę muzyczną?

Pewnie, pierwszego stopnia. Byłem za ambitny na saksofon, robiłem materiały dla drugiego stopnia.

Grasz jeszcze?

Rzadko. Zrobiłem sobie przerwę i trochę tego żałuję. Będę wracał do saksofonu i już się na ten powrót cieszę, bo się za nim stęskniłem. Czuję, że pora z nim wskoczyć na wyższy level, co nie będzie łatwe, bo trzeba ciągle ćwiczyć.

To, że przed nagraniem nowego albumu odeszły z zespołu dwie osoby miało duży wpływ na muzykę i ciebie?

Moim zdaniem to już całkiem inny zespół. Czasem wystarczy, że odejdzie tylko jeden muzyk.. Każdy nowy człowiek wnosi coś swojego, każdy ma swój styl. Kiedy te style zaczynają się łączyć, potrzeba czasu, aby się zrozumieć. Muzycy, którzy do mnie doszli znali się już wcześniej, więc nie było problemów z aklimatyzacją.

Redakcja mnie zabije jak nie zapytam: masz dziewczyną?

Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. To moja tajemnica.

Pytałem moich znajomych z Brzegu o ciebie i podobno byłeś bardzo popularnym chłopcem w liceum. Dziewczyny nie dawały ci spokoju?

(Śmiech) Eee, to jakieś legendy miejskie. Zawsze lubiłem ludzi, uwielbiam, gdy mnie otaczają. Jak siedzę sam, to wariuję. Kiedy bywają dni, że chcę być sam i odciąć się od całego świata, to wtedy jestem w domu. Tam mam przyjaciół i wspaniałe wspomnienia. Nie wiem, czy potrafiłbym pokochać inne miejsce. Jest spokój, cisza. Mogę wyjść w bokserkach na podwórko.

I paparazzi nie wyskakują zza krzaków.

Nie ma żadnych paparazzi, co najwyżej sąsiad krzyknie: Bednarek, co ty tam robisz! (śmiech)

Bardzo dobry wywiad dla Muzyka.DlaStudenta.pl

Poniższy tekst pochodzi ze strony www.muzyka.dlastudenta.pl a właścicielem praw autorskich do artykułu są opiekunowie portalu. Autorzy: Klaudia Szostak i Jerzy Ślusarski.

 

Tak błyskawiczny sukces niejednemu zawróciłby w głowie. Jeszcze dwa lata temu nikt w Polsce nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia, dzisiaj zapełnia wszystkie sale koncertowe, a na jego występach nie ma szans przecisnąć się pod barierki.

Kamil Bednarek soczystym butem wykopał drzwi oddzielające go od sukcesu – po udziale w „Mam Talent” nie osiadł na laurach, tylko przez cały czas nagrywał i koncertował, przy okazji zawracając w głowie niejednej nastolatce. Efektem wytężonej pracy Kamila jest ponad pół miliona fanów na Facebooku oraz nowa płyta „Jestem…”, która choć swoją premierę miała ledwie w zeszłym tygodniu, to już zdążyła zdobyć status złotej. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z muzykiem, który pomimo młodego wieku przez wielu już teraz jest uznawany za ambasadora polskiego reggae. Bednarek nadal jednak pozostaje skromnym, ale też i bardzo wygadanym gościem. Gdyby chciał, bez problemu mógłby sprawdzić się jako mówca motywacyjny.

dlaStudenta.pl: Twoja nowa płyta jest dojrzalsza od dwóch poprzednich nagranych ze Star Guard Muffin. Skąd ten refleksyjny charakter? Dorosłeś?

Kamil Bednarek: Może to dlatego, że te dwa lata były dla mnie szybkim kursem dojrzewania. Na początku za bardzo się otworzyłem na ludzi i zbyt mocno wierzyłem w to, co mówili. Było w tym sporo podstępów, których nie potrafiłem wyczuć. Mydlili oczy, a potem robili zupełnie coś innego. To był dla mnie ważny sprawdzian i zbiór doświadczeń. W końcu coś we mnie wybuchło i to okazał się odpowiedni moment, żeby nagrać płytę. Myślę, że nie jest do końca tak, jak chciałem, bo mogło być jeszcze lepiej, ale porównując sobie pierwszą, drugą i tę trzecią płytę, to myślę, że „Jestem…” jest moim najdojrzalszym albumem.

Skąd pomysł na nagranie coveru akurat Marka Grechuty? Nie boisz się dotykać klasyków?

Nie, bo odkąd pamiętam śpiewałem ten utwór. Moje pierwsze występy na scenie miały miejsce podczas festiwali piosenki śpiewanej. Wtedy śpiewałem jeszcze „Nie dokazuj”. Natomiast „Dni, których jeszcze nie znamy” bardzo mi pasują ideologicznie do tego, o czym śpiewam i co mówię ludziom na koncertach. Poza tym ta piosenka wprowadza niesamowity klimat – nie dość, że łączy pokolenia, to w dodatku fajnie nakręca. Z dnia na dzień można przecież spełnić tyle swoich marzeń… Dlatego warto wierzyć w lepsze jutro.

Z twoimi sympatiami w reggae jest tak samo? Chętniej sięgasz po tradycyjne roots spod znaku Boba Marleya, Scratcha Perry’ego czy raczej kierujesz się w stronę nowych brzmień? Wielokrotnie podkreślałeś, że jesteś wielkim fanem Gentlemana.

Kocham stare brzmienia! Uwielbiam słuchać Burning Speara, tylko problem tkwił w tym, że ja długo tej muzyki nie rozumiałem. Dlatego zaczynałem od polskich składów i dopiero później zacząłem odkrywać te zagraniczne. Bardzo długo słuchałem reggae spod znaku Studio One. Właśnie te stare brzmienia, klasyki jamajskie sprawiły, że zacząłem zwracać uwagę na prostotę w muzyce. To o te proste dźwięki chodzi – niekoniecznie musi ich być dużo, wystarczą trzy w odpowiednim miejscu. To pomogło mi w tworzeniu prostych melodii i jednocześnie, tak jak w przypadku Gentlemana, podobało mi się to, że do tego nowoczesnego grania można wprowadzić dużo nowatorskich rzeczy ze smakiem. I wtedy znowu mi się zapaliła żarówka: „Słuchaj, Ty chcesz grać reggae? A może warto by było poeksperymentować?” No i ostatnimi czasy nie słuchałem praktycznie żadnej muzy, żeby się czymś inspirować. Zamknąłem się we własnych dźwiękach. W taki właśnie sposób powstała najnowsza płyta „Jestem…”, która jest kombinacją różnych stylów. Ja osobiście nie chciałbym być ograniczony do reggae, popu, bluesa czy country, ale żeby słuchając tego wiadomo było, że to Bednarek. Chciałbym wytworzyć swój styl. Mimo że już niby wszystkie interwały zostały nagrane, to wierzę w to, że można jeszcze stworzyć coś, czego nie było.

A wyobrażasz sobie, że w przyszłości możesz odejść od reggae i pójść w zupełnie innym kierunku?

No tak, bo ja w ogóle kocham kombinować i jeśli coś jest zagrane z dobrym feelingiem, to wszystko ci wychodzi. Może rzeczywiście warto byłoby spróbować czegoś zupełnie innego? Zagrać coś w jakimś innym stylu… Kocham funk, dubstep, nawet muzykę klasyczną – to przy niej najczęściej zasypiam. Dobrze byłoby połączyć dwa pokolenia czy dwa różne poglądy na życie.

Jaka jest największa różnica między dzisiejszym Tobą a tym z „Mam Talent”?

Kiedyś traktowałem muzykę jako hobby, teraz jest to dla mnie misja. Kiedy czytam na forum, że ktoś chciał się ciąć, posłuchał mojej płyty i zupełnie zmienił swoje podejście do życia, to aż mi serce rośnie. Nie dość, że kocham to, co robię, to jeszcze mogę komuś pomóc. Dlatego dopóki będę mógł śpiewać, będę to robił. Zależy mi na tym, żeby zbudować fundament. Nie chcę grać dwa lata, nachapać się siana i przestać, ale zbudować coś więcej. Moim autorytetem jest Wojtek Wojda z Farben Lehre, który gra już 25 lat. Cały czas ma swoich fanów, wydaje płyty, koncertuje. Tak samo bardzo szanuję Kazika. Wychodzi na to, że można grać tak długo i przez być cały czas sobą, nikogo przy tym nie udając. Mam nadzieję, że ze mną będzie tak samo i ludzie ze mną zostaną.

Czy jest jakiś wykonawca zupełnie spoza twojego gatunku, z którym chciałbyś zaśpiewać? Może właśnie Kazik?

Prawdę mówiąc nawet mi to nie przyszło do głowy. W sumie nie myślałem, żeby zagrać z kimś takim. Ale to byłaby dla mnie naprawdę fantastyczna sprawa. Może kiedyś tak się stanie.

A jeśli chodzi o polskich zasłużonych twórców jak Bakshish czy Izrael?

Słuchałem ich twórczości i bardzo mi się podobała, ale nie będę udawał, że rozumiem ją do końca, bo to nie są moje czasy. Ta muzyka była bardziej walcząca, a w tekstach drzemało wiele ukrytych sensów. Dzisiaj mamy łatwiej i tak naprawdę możemy wszystko. Nie mamy żadnych ograniczeń oprócz tych finansowych. Teraz muzyka stała się bardziej materialną zabawką showbiznesu. Wytwarzamy i sprzedajemy następny utwór i tak w kółko.

Zostałeś dość szybko okrzyknięty królem reggae w Polsce. Nie czujesz moralniaka w stosunku do zespołów, które mają o wiele dłuższy staż od ciebie?

Ale kto mnie nim okrzyknął? Media. Po co? Żeby zrobić niepotrzebny szum. Oni na tym przecież zarabiają. Ja nigdy nie starałem się bujać w towarzystwie celebrytów. Odmawiałem też udziału w programach typu „You can dance”.

Ale przez udział w „Bitwie na głosy” znalazłeś się znowu w centrum uwagi. Co było Twoją główną przesłanką w występach w tym show?

Na początku się nie zgodziłem. Dopiero, kiedy dowiedziałem się, że można pomóc zdolnym ludziom, zaczęły mi przychodzić do głowy osoby, które warto byłoby pokazać światu. Przemówiła do mnie też główna nagroda. Fundacja Rozwój działa naprawdę i pomaga ludziom, którym brakuje perspektyw. Moja drużyna miała przed sobą megatrudne zadanie, ale się udało. Muzyka reggae wcale nie jest łatwa. Taka się wydaje, ale żeby ją zaśpiewać, trzeba to zrobić uczuciami i przez cały czas wyrażać emocje. Ja sam na nowo odkryłem siebie, ponieważ sprawdziłem się w roli trenera, mimo że tak naprawdę nie mam żadnych predyspozycji do nauczania, bo sam jestem samoukiem. Może dlatego też „Bitwa” tak mi się spodobała – uczyłem nie tyle śpiewu, ile wiary w siebie. Długie rozmowy, nakręcanie i uczestnicy na nowo odkrywali swoje możliwości. Jestem pewien, że tym zwycięstwem pomogliśmy niejednemu potrzebującemu. Kiedy się zastanawiam, czy mi się to opłaciło, to z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że mi to w ogóle nie zaszkodziło. Jeśli jednak dostałbym kolejną propozycję udziału w tego typu programie, musiałbym to gruntownie przemyśleć.

Nazwałeś reggae prostą muzyką. Myślisz, że prostota jest kluczem do jej sukcesu w Polsce? Bo tak naprawdę tylko hip-hop jest bardziej popularny wśród młodzieży.

W ogóle jest widoczna jakaś eksplozja popularności. Reggae to łatwo przyswajalna muzyka, ale ja się bardzo cieszę z tego, że nie jest w mainstreamie, bo to mogłoby ją zdeformować oraz zniszczyć całe jej piękno. To jest muzyka, która niesie ze sobą dobre wartości. Często spotykam ludzi ze starszego pokolenia, którzy byli do niej negatywnie nastawieni, a teraz mówią mi: „Słuchaj, dzięki tobie polubiłem reggae. Nie myślałem, że tak się stanie”. Kiedy oni przychodzą i doceniają, że ta muzyka jest wartościowa, to serce mi rośnie. Nic, tylko robić to dalej. Co do hip-hopu, to słuchałem go dużo, ale kiedy miałem 15 lat, wszystko to zaczęło mnie przymulać. W tekstach przewijało się za dużo narzekania. Pewnie teraz trochę się zmieniło, ale przyznam, że nie jestem na bieżąco.

Ty nigdy nie przymierzałeś się do rapowania?

Nie, ja zawsze śpiewałem. Nie potrafię rapować. Podziwiam hip-hopowców, ale to muzyka reggae najbardziej mi pomogła.

Reggae tak jak zresztą hiphop jest stereotypowo wręcz związane z paleniem marihuany. Ty z kolei jesteś często pytany o swój stosunek do obecnego stanu prawnego w Polsce. Legalize it?

To faktycznie często zadawane pytanie. Nie wiem, czy nie jest podchwytliwe (śmiech). Ja mam do tego ogromny dystans, bo marihuana może tak samo zaszkodzić, jak i pomóc. Zresztą tak jak inne używki – weźmy alkohol, który jest dostępny wszędzie, a rujnuje życie setkom ludzi. Wszystko zależy od człowieka, od tego, czy ma poukładane w głowie, czy potrafi używać czegoś i czy umie się w tym nie zatracić. W przypadku rozpoznawalnych osób za ich zachowaniem idzie masa innych ludzi, zwłaszcza młodzieży. I to właśnie oni mogliby się pozatracać i zepsuć sobie życie. Ale to wszystko tak naprawdę trudno przewidzieć, bo nam, Polakom często brakuje umiaru. W niektórych krajach są legalizacje i ludzie z tym jakoś żyją.

A miałeś jakieś niemiłe sytuacje związane z organem ścigania?

Nigdy nie miałem żadnych nieprzyjemności, jeśli chodzi o narkotyki. Nie zostałem złapany przez policję ani nic w tym stylu. Zresztą to może zdziałać wiele złego z człowiekiem, a ja jakoś nie potrzebuję tego, żeby być szczęśliwym i tworzyć.

Nie boisz się, że małolaty, które Cię słuchają nie będą potrafili zrozumieć Twojego przekazu albo wezmą go do siebie zbyt dosłownie? Weźmy np. taki „Ganja Trip”.

Zauważyłem, że moje teksty są bardzo uniwersalne, zwłaszcza te na płycie „Jestem…”. Ale nie boję się – z biegiem czasu zaczynamy inaczej rozumieć teksty, które po raz pierwszy usłyszeliśmy kilka lat wcześniej. Od tej pory każdy przecież coś przeżył. Dlatego ja się cieszę, że zwłaszcza młode pokolenie łapie muzykę, która przekazuje dobre wartości i mówi o tym, żeby nie walczyć ze sobą, ale z przeciwnościami losu. Są przecież gatunki, które wiecznie prezentują spinę, ciągle coś dla nich jest nie tak. A muzyka reggae jest tak przyjazna dla człowieka… Może to sprawi, że kolejne pokolenia będą bardziej wyluzowane, będą podchodzić do siebie z większym dystansem.

Myślisz, że Twój zamiar śpiewania w obcym języku i nauczenia się jamajskiego jest realny? Nie uważasz, że Twoja twórczość może okazać się specyficzna tylko dla polskiego rynku?

Biorę to pod uwagę, dlatego bardzo zależy mi na tym, żeby pojechać za granicę, mieć czystą kartkę. Brakuje mi takiej anonimowości.

I tam za granicą śpiewałbyś po polsku, angielsku?

To zależy. Są miejsca, gdzie można spotkać niejednego Polaka i tam na pewno po polsku. Ale jeśli byłby to festiwal, na który przyjeżdżają zagraniczne gwiazdy, to raczej starałbym się śpiewać po angielsku. I tego jestem strasznie ciekaw – jak odebraliby mnie ludzie? Czy tak jak w Polsce?

Jakiś czas temu byłeś na Jamajce. Różnic między narodami z pewnością jest sporo, ale może dostrzegasz jakieś podobieństwa w mentalności Jamajczyków i Polaków?

Jamajka to zupełnie odmienny świat. Inne realia, historia, mentalność i perspektywy. Tak naprawdę nawet, jeżeli tutaj nie mamy nic, to i tak mamy więcej niż oni. Takie podróże potrafią człowieka sprowadzić do parteru. Od razu docenia się to, co ma i dostaje kopa. Myślisz sobie wtedy: „Zobacz, ludzie na drugim końcu świata nie mają co jeść, nie wiedzą, czy przeżyją następny dzień, a ty marudzisz, że czegoś tutaj nie masz czy że coś ci się nie układa.” Dzięki takim wyjazdom człowiek staje się wrażliwszy. Ale jest jedna cecha, która szczególnie łączy Polaków i Jamajczyków – oba narody są bardzo temperamentne. Ani Polak, ani Jamajczyk nie da sobie w kaszę dmuchać. Co jeszcze? Polacy równie mocno kochają muzykę, tylko nie zawsze tę ambitną. Często jest to disco polo.

Z czegoś w końcu muszą się brać miliony odsłony utworu „Ona tańczy dla mnie”.

No tak, ciężko mi było w to w ogóle uwierzyć. Tyle zdolniaków żyje w Polsce, a wygrywa taka prostota. Ale o to chyba chodzi, że proste kawałki są najlepiej przyswajalne. Chociaż będąc na campusie w Międzyzdrojach po pewnym czasie już miałem szczerze dość tej piosenki.

Zauważyłeś u siebie jakieś objawy sodówki? Do tej pory jeśli ktoś krytykował Twoją muzykę, to raczej nie mógł Ci odmówić tego, że nadal pozostajesz skromnym kolesiem i nie szpanujesz sukcesem.

Przez chwilę tak miałem. Strasznie nie chciało mi się rano wstawać i dużo marudziłem. Ale o to trzeba zapytać moich przyjaciół – m.in. dzięki ich szczerości i temu, że byli ze mną cały czas, nie zwariowałem. Uwierzcie, mam 21 lat, a dookoła jest mnóstwo pokus, którym bardzo łatwo ulec. Do tej pory nie miałem łatwo, bo nie wywodzę się z bogatej rodziny, ale może dlatego wiem, co jest w życiu najważniejsze, czyli najbliżsi mi ludzie. I nawet jeśli coś się zaczynało ze mną dziać, oni zawsze mi o tym mówili. Dzięki temu zastanawiałem się zawsze, czy może faktycznie nie zrobiłem czegoś głupiego lub czy powiedziałem czegoś nie tak. Jeśli się zmieniłem, to na pewno na lepsze. Stałem się bardziej konsekwentny, odpowiedzialny.

Spotkałeś dużo zawistnych typów, którzy zazdrościli Ci tego, że Tobie się udało, a im nie?

Tak i było to wyrażane w bardzo dziecinny sposób. Często ktoś przychodził i się uśmiechał, a potem się podśmiewywał za plecami. Rok później, kiedy przetrwałem już najgorsze, wracali do mnie ze słowami: „Kamil, to przecież nic. To było głupie nieporozumienie”. Wtedy właśnie zrozumiałem, kto jest prawdziwy i szczery w tym, co robi oraz kto płynie z moją łodzią. Teraz mam swoją załogę, swoją łódkę i to razem z nią płynę. Z drugiej strony nie dziwię się artystom, którzy robią coś kilkanaście lat, a tu przychodzi jakiś młodziak, śpiewa trzy piosenki w telewizji i nagle wszyscy go uwielbiają. Ale jeśli ktoś naprawdę kocha muzykę, to powinien widzieć w tym plusy. Ludzie, którzy grają reggae, powinni iść w jednym szeregu. Ale faktycznie było też dużo osób, nie tylko innych artystów, którzy widzieli we mnie jakiś interes.

Nie żałujesz, że nie poszedłeś na studia? Wspominałeś kilka razy o karierze wojskowego. Bierzesz dalej pod uwagę taką ścieżkę?

Jasne, że tak. Jak by nie było, dobrze jest mieć jakąś alternatywę. Nie mogę myśleć, że wszystko będzie zawsze szło do przodu w takim tempie jak teraz i zawsze muszę być przygotowany na najgorsze. Mentalnie jestem gotowy na wszystko. Mógłbym teraz bez problemu wrócić do szkoły i ją skończyć. Poradziłbym sobie. Na razie jednak nie myślałem o tym, bo po prostu nie mam na to czasu. Nie chcę zaprzepaścić szansy, którą dostałem, bo ona się zdarza raz na milion. I myślę, że każdy na moim miejscu odstawiłby szkołę na chwilę po to, żeby realizować swoją pasję. A jeśli robisz to, co kochasz, to nie przepracujesz ani jednego dnia. Nawet, jeśli spotykają cię jakieś przeciwności, musisz pokonać kilkaset kilometrów, to nigdy nie jest źle, bo nadal robisz to, co kochasz. Dlatego nie wolno zapominać o swoich marzeniach. Często nawet po studiach trafia się do pracy, w której wcale nie chciało się być i która w ogóle nie daje satysfakcji. Wtedy trzeba znaleźć coś, do czego się ucieka, co daje szczęście. I to niekoniecznie musi być druga osoba, ale pasja właśnie. Ona pomaga w trudnych chwilach. Polecam!

Rozmawiali: Klaudia Szostak
Jerzy Ślusarski (jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)